LIFESTYLE, Zdrowie i pielęgnacja
Czy wierzysz reklamie i sam się leczysz?
Przerażają mnie bloki reklamowe, które to nakłaniają do zakupu niby cudownych specyfików, suplementów mających niwelować wszelkie dolegliwości, leczyć i zapobiegać. Często obserwuję, że pacjenci w wyniku reklamy właśnie diagnozują u siebie daną jednostkę chorobową! Przykładem jest choćby zespół niespokojnych nóg, gdzie obecnie cierpi na niego całkiem spory procent społeczeństwa, a przynajmniej tak wynika z ilości sprzedawanych suplementów na owe schorzenie. Przed pojawieniem się reklamy nikt o czymś podobnym nie słyszał, nie starał się więc leczyć. Jednak na wszystkim można zarobić, a naiwność ludzi to najlepsza ofiara.
Czy wierzysz w syropki mające w magiczny sposób wzmocnić odporność dziecka? Sprawić, że maluch nagle przestanie chorować, a nawet jeśli złapie infekcję- przebieg będzie krótki i mało uciążliwy. Jak w to wszystko nie wierzyć skoro REKLAMA brzmi tak obiecująco? Gdyby jednak takie cudowne specyfiki istniały, zapewne już dawno wprowadzono by je do rutynowej terapii. Dzieci przestały by chorować i nie byłoby problemu. Niestety taki rozwiązanie nie satysfakcjonuje producentów leków bo ludzie kupowali by ich znacznie mniej! Krąg się zamyka.
Jak dla mnie powinno się zakazać reklamowania leków. To nie kosmetyk, czy nowe ciuch, to nie ziemniaki na straganie i proszek do prania który można polecać i zachwalać. To substancja mogąca wpłynąć na zdrowie, a nawet życie nasze i naszego dziecka. Co więc tu reklamować, skoro każdy organizm ma inne potrzeby?
Owszem, medycyna goni do przodu i wciąż syntetyzowane są nowe substancje wspomagające walkę z patogenem. Każdego miesiąca słyszy się o nowych odkryciach, o lekach, które potrafią wygrać z rakiem i przedłużyć życie człowieka. Jakie by nie były- wciąż są to syntetyzowane w labolatorium związki. Obce dla organizmu, dostarczane z zewnątrz, nie pozostające dla organizmu obojętne. Nie chodzi mi już nawet o działania niepożądane, możliwe skutki uboczne. Raczej o metabolizm substancji leczniczej, która to musi zostać wydalona z organizmu, co z kolei odbywa się przy udziale wątroby i nerek. I to właśnie wówczas, kiedy stosujemy lek zbyt długo, zbyt wcześnie lub w nieodpowiedniej dawce praca tych organów może zostać trwale uszkodzona. Dlaczego więc lekarze ordynują Pulneo przed ukończeniem drugiego roku życia, a Neosine kiedy dzieciak jeszcze nie ma roku? Rozumiem, że ich wiedza praktyczna na to pozwala. Bo teoretycznie po prostu dochodzi do zatrucia organizmu. A skutki wcale nie muszą być widoczne od razu.
Do tego postu zainspirowałyście mnie Wy- matki, sięgające po syropy dla swoich dzieci każdego dnia, a preparaty immunostymulujące stanowią obecnie najbardziej pożądany prpdukt. Ostatnio jedna z pacjentek oznajmiła mi, że podaje dziecku Neosine przy każdej infekcji, a średnio przynajmniej raz w miesiącu. W ten sposób nieświadomie podaje lek właściwie systematycznie, co z kolei wymaga już stałej kontroli. Taką informację znajdziemy też w ulotce: „Jeśli leczenie jest długotrwałe (trwa 3 miesiące lub dłużej) lekarz zleci regularne badania krwi oraz pracy nerek”. Czy zatem lek, obecnie dostępny bez recepty, a podawany w nieprawidłowym schemacie nadal jest bezpieczny? Oczywiście, że nie! Szkoda tylko, że wiele osób nie jest świadomych swojego błędu. Leczy na własną rękę bazując na reklamie.
Paranobeks inozyny (pod nazwą Neosine, Groprinozin, Eloprine) to substancja o działaniu przeciwwirusowym i wspomagającym pracę układu odpornościowego. Uznawana za względnie bezpieczną, choć nie oznacza to, że w pełni skuteczną. Zdaniem szerokiego grona lekarzy zalecanie inozyny dzieciom celem wzmocnienia odporności jest błędem. Choć i tutaj zdania są podzielone i wiele mam przychodzi do apteki bezpośrednio po wizycie u pediatry. Często więc na wybór terapii wpływ ma doświadczenie lekarza, obserwacja małych pacjentów, a nie jedynie wyniki badań. Tym bardziej, że do tej pory skuteczność inozyny pranobeks nie została potwierdzona w badaniach klinicznych in vivo (na ludziach, a nie pod mikroskopem), więc nie ma potwierdzenia, że leczy i zapobiega nawracającym infekcjom układu oddechowego.
Wszystko jest dla ludzi- w swojej pracy nie raz usłyszałam takie zdanie. Owszem, zgadzam się. Jednak w przypadku leków ma to sens jedynie w sytuacji kiedy stosowane są one zgodnie z ulotką, w określonej dawce i przez właściwy okres czasu. Wystarczy małe odstępstwo aby trwale stracić zdrowie. Moje zdanie jest jedno- stale powinny być podawane jedynie leki w przypadku zdiagnozowanej choroby przewlekłej. Okresowo- jeśli zostały zaordynowane przez lekarza. W innym przypadku ich nie podajemy.
Moja prośba-kieruj się opinią zaufanego lekarza, własnym rozumem i rozsądkiem. Nie wierz w historie koleżanek (każde dziecko jest inne i lek, który pomaga jednemu maluszkowi drugiemu może zaszkodzić). Nie słuchaj reklam. Nawet jeśli coś przyciągnie Twoją uwagę- swoją decyzję skonsultuj z lekarzem lub farmaceutą.
Ostatnie zdanie w tej kwestii- Codziennie z przerażeniem obserwuję ilości leków kupowane przez obywateli naszego kraju. Dziwi mnie ślepa wiara w reklamę, traktowanie suplementu jako panaceum na wszelkie dolegliwości, nagłe odkrywanie w sobie schorzeń i diagnozowanie jednostki chorobowej. A skoro dany preparat stosuje się w określonej chorobie, dlaczego nagle sięga po niego tyle osób? Czy reklama może powodować zwiększenie ilości chorych? To tylko chwyt marketingowy, a my dajemy się nabrać. Bądź świadomy swoich wyborów. Nie daj się reklamie i sam decyduj! Amen.
Kate
14 września 2017 at 11:02Ja absolutnie nie wierzę reklamom, jak mnie coś niepokoi wolę się skonsultować bez pośrednio z lekarzem.
Melania
23 czerwca 2017 at 10:41> Jakie by nie były- wciąż są to syntetyzowane w labolatorium związki. Obce dla organizmu, dostarczane z zewnątrz, nie pozostające dla organizmu obojętne.
Wszystkie związki chemiczne niemetabolizowane w ciele są “obce dla organizmu”. Bać się “chemii” to jak bać się fizyki! Penicylina to pleśń, prawda?
Oczywiście, teraz dużo się słyszy o budowaniu przez wirusy odporności na antybiotyki – ale dużym niebezpieczeństwem są także ruchy altmedowe, antyszczepionkowcy czy homeopaci. Znam też lekarzy, którzy świadomie zapisują pacjentom “leki” homeopatyczne.
Chyba po prostu w dzisiejszych czasach ludzie mają za dobrze – kiedyś choroby dziesiątkowały ludność, dziś ludzie przyjmują leki o szkodliwych efektach ubocznych kiedy tylko kichną.
Pozdrawiam, i zapraszam na zoio.pl
Karolina
15 czerwca 2017 at 16:32Dziękuję za ten post. Zgadzam się w pełni. Jestem pediatrą, preparatow o których wspomnialas w artykule nie zalecam swoim pacjentom, bo brak silnych dowodów na ich skutecznosc, natomiast efekty uboczne, w tym poważne, zdarzają się nierzadko. W mojej opinii bilans strat przewyższa potencjalne zyski. Niestety wielu rodziców podaje te preparaty na własną rękę, chcac mieć poczucie, że ich dziecko jest leczone, a brak aprobaty tego postępowania z mojej strony spotyka się z niezrozumieniem. Wiem, że podają je, często w niebezpiecznych dawkach i połączeniach, w dobrej wierze, jednak uważam, że nie można ślepo wierzyć reklamom w istnienie cudownych środków “na wszysto”. Tak jak piszesz, gdyby te preparaty działały tak wspaniale, jak przedstawiają je reklamy, to już dawno nie byłoby chorych dzieci, katarow wśród przedszkolaków, a w żłobkach frekwencja byłaby bliska 100% 😉
Izabela
15 czerwca 2017 at 21:16Dziękuję za komentarz. Ten blog to moja pasja z miłości do piękna i farmacji. Chcę przekazywać innym swoją wiedzę, dawać rzetelne rady i wskazówki. Takie słowa od lekarza pediatry to szczególne wyróżnienie. Jeszcze raz dziękuję!